Problemy macierzyńskie matki-położnej

13 marzec 2022

Niektórzy wychodzą z założenia, że jeśli jesteś położną to omijają Cię wszystkie problemy matczynego życia. Otóż błąd. Czasem są one spotęgowane myślą: ,,Boże jestem beznadziejna! Uczyłam się o tym przez 5 lat studiów a nie umiem sobie poradzić!".

Patrzenie na uśmiechniętego bobasa, słuchanie gaworzenia, pomoc w siadaniu czy chodzeniu- tak przyszłe mamy wyobrażają sobie macierzyństwo. Ha! Sama sobie je tak wyobrażałam. Nikt o tym nie mówi, że to kawał cholernie ciężkiej pracy. O tym, że cały trud jest rekompensowany uśmieszkami Maleństwa nie muszę mówić. Jednak w trudnych chwilach ciężko właśnie o takie uśmieszki.

Należę do grupy osób optymistycznie nastawionych do świata. Ci, którzy mnie znają, mogą sobie pomyśleć, że ktoś ten tekst napisał za mnie. Nie. Macierzyństwo, a szczególnie wczesny jego etap, zmęczył mnie i uwolnił pokłady chwilowego pesymizmu.

Matka karmiąca

Z ręką na sercu się Wam przyznam. Wolę rodzić niż wychowywać przez pierwsze 3 miesiące.

Poród sprawił mi mniej bólu niż płaczący każdego wieczora Syn, którego nic nie uspokajało. Myślałam nad tym czy coś go boli, jak mu ulżyć i że najchętniej cierpiałabym za niego. Na zmianę z mężem skakaliśmy jak cyrkowcy na piłce z Synem na rękach, bo tylko tak się uspokajał. Nie chcecie wiedzieć jak bolą plecy po skakaniu non stop przez 20 min. Nie róbcie tego w domu!

Myśli w głowie milion: To kolka? Nie, chyba nie. Kurczę a może jednak.

Ten maluśki człowiek nie potrafi się komunikować inaczej niż płaczem. Hmm... Nasz chciał nam chyba przekazać wyjątkowo dużo. Ten płacz/krzyk był nie do zniesienia. Dosłownie o wszystko. Wiadomo: był głodny-płacz, pielucha mokra-płacz, był senny-płacz. Ale: pielucha sucha, najedzony, wyspany- płacz. Zachodziłam w głowę o co chodzi.

Jestem święcie przekonana, że gdybyśmy mieszkali w bloku to przynajmniej raz dziennie sąsiedzi wzywaliby policję albo MOPS.

Sama obwiniałam siebie, że wszystko robię źle. Macierzyństwo, kolokwialnie mówiąc, ryje beret na tyle, że człowiek zaczyna wątpić w swoje przekonania, a w moim przypadku w wiedzę, którą żyję. Dochodziło już do sytuacji, że byłam skłonna przejść na przesławną ,,dietę matki karmiącej", bo może coś mu szkodzi.

Dodatkowo przez pierwsze 2 miesiące nasz Synal co godzinę manifestował chęć przekąszenia czegoś na ciepło. Myślę, że część z Was mnie zrozumie jeśli napiszę, że było to cholernie męczące. Czułam się uwiązana. Nic nie mogłam zrobić. Wstawienie prania było wyzwaniem. Urodziłam sobie Przylepę, a dla mnie, osoby, która raczej nie usiedzi na miejscu dłużej niż pół godziny, było to tragedią, bo z nim na rękach nie mogłam nic zrobić.

Do tego doszło mnóstwo rad z otoczenia: ,,masz za chude/tłuste mleko i dlatego płacze", ,,może coś zjadłaś", ,,nie jedz tego bo znowu będzie płakał", ,,odstaw to, to i to bo pewnie dlatego płacze", ,,daj mu mieszankę, zobaczysz, że mu przejdzie". Oczywiście nie obyło się bez ,,przyzwyczaiłaś go do noszenia". O tym noszeniu na pewno jeszcze coś napiszę, bo mądrzejsza w nowe doświadczenie stwierdzam, że nieświadomie chcemy wprowadzać w życie naszych dzieci ,,zimny chów" pod naciskiem osób z otoczenia.

Wracając do wywodu. Jak się pewnie domyślacie polało się morze łez. Próbowałam wszystkiego. Wypróbowałam wszystkie możliwe huśtawki. Sprawiał wrażenie jakby parzyły go w dupę. Próbowałam przeciągnąć go i przyzwyczaić do dłuższych przerw w jedzeniu(teraz mam wyrzuty sumienia, że go próbowałam głodzić). Przyjeżdżała moja mama i zajmowała się Synalem żebym ja mogła odpocząć, ale nie potrafiła nawet usnąć, bo myślałam o tym, ze on płacze a ja sobie leżę.

Do tego płaczu, o którym Wam wspomniałam doszedł fakt, że zaczął przekręcać się z brzucha na plecy jak miał niecałe 3 tygodnie! Pomyślałam wtedy, że ten płacz może być spowodowany wzmożonym napięciem mięśniowym.

I w ten oto sposób spotkałam cudowne osoby: Fizjoterapeutkę dziecięcą i Certyfikowanego Doradcę Laktacyjnego. O nich opowiem Wam w późniejszych postach a być może nawet same Wam o sobie powiedzą.

Tym osobom zawdzięczam uratowanie mojej laktacji i poczucia spełnienia jako matka 3-miesięcznego Synala. Gdyby nie one na pewno przeszłabym na dietę o chlebie i wodzie.

Po 3 miesiącach walki o przetrwanie jesteśmy na etapie uśmiechów i gaworzenia, czyli to, co sobie wyobrażałam. Płaczu jest zdecydowanie mniej. Nadszedł etap usypiania w wózeczku. Na piłce skaczemy bardzo rzadko. Oczywiście zdarzają się czasem awantury i mam ochotę wyjść z pokoju, ale przypominam sobie wtedy jak bardzo ten mały Człowiek jest zależny ode mnie i cała złość powoli mija.