Poród położnej cz. II

15 lipiec 2022

Dalsza część porodowej historii.

Domyślać się tylko możecie jak bardzo byłam rozczarowana sytuacją. Pomyślałam sobie, że na darmo przyjechałam. Będę teraz leżeć na sali przedporodowej i czekać. Położna na izbie zrobiła zapis, stwierdziła, że rozwarcie jest spore, bo około 3 cm (co z tego, skoro było takie od 2 tygodni) i zaprowadziła mnie i męża na salę porodową, na której ukazała się nam...

OLA. Moja koleżanka ze studiów, kobieta Anioł. Najbardziej inteligentna dziewczyna na roku. Od razu się nami zajęła. Zbadała po swojemu i znowu zonk.

,,Na moje to Ty nie masz takiego rozwarcia jak każdy Ci mówi. Masz mniejsze"

Nie owijała w bawełnę.

,,Masz dwa wyjścia. Albo drażnisz brodawki i rozkręcasz się albo czekasz do rana, przyjdzie lekarz X, puści wody i wtedy się zacznie"

Wystraszyła mnie maksymalnie. Pamiętacie jak chciałam, by wszystko poszło naturalnie?

,,Nie, nie chcę puszczania wód. Będę kręcić brodawki". Była 2 w nocy. Zawzięłam się na całego. Mężowi kazałam się zdrzemnąć a sama siadłam na piłce i starałam się rozkręcić poród. Im dłużej kręciłam brodawki, tym skurcze wydawały mi się dłuższe i silniejsze. Umówiłyśmy się z Olą, że o 4.00 przyjdzie i mnie zbada. Do tego czasu miałam dzielnie walczyć.

Wybiła 4. Przyszła Ola i oznajmiła, że mamy sukces, którym jest 5 cm rozwarcia. Hurrrra! Nie ma odwrotu. Lecimy dalej. Z piłki nie schodziłam.

Skurcze były już silne, a ja powoli zamykałam się w porodowym świecie. Z każdą minutą porodu rejestrowałam coraz mniej bodźców z otoczenia. Pamiętam jedynie, że na zmianę było mi gorąco i cholernie zimno. Na skurczach zrzucałam z siebie szlafrok a po skurczu mąż mi go znów zakładał.

Ola dała gaz. Całe życie uważałam to za placebo. O jak bardzo się myliłam. Już po pierwszym wdechu poczułam rozluźnienie. ,,Stań za mną, bo nie utrzymuję równowagi na piłce" powiedziałam do męża. Drugi wdech, trzeci i...

Koniec gazu. Serio.

Jak się okazało nie było drugiej butli. Musiał wystarczyć sam TENS. Ola zapytała czy chcę znieczulenie w kręgosłup. Jak przed porodem byłam zdania, że rodzę bez tego, tak w trakcie porodu byłam już zdecydowana, by skorzystać. Mąż wypełnił za mnie ankietę, bo miałam skurcze prawie co 3 minuty. Ola zadzwoniła po anestezjologa. Po 10 minutach przyszła i zapytała o której robiłam zastrzyk przeciwzakrzepowy. ,,O 21"- odpowiedziałam.

,,To zapomnij o znieczuleniu. Musi minąć co najmniej 12 godzin od zastrzyku żeby ktoś Cię znieczulił."

Cholibka. Tak widocznie musiało być. Pogodzona z losem starałam się radzić sobie jakoś na skurczach. Ola zaproponowała wannę. Była może 5:30. Przed wejściem do niej zbadała mnie i obwieściła wspaniałe 7 cm!

Wanna do immersji wodnej.

Ciepła woda to wybawienie! Skurcze są jakby lżejsze i łatwiej się rozluźnić. W wannie nawet trochę sobie pożartowałam. Po prawie godzinie Ola zbadała mnie i powiedziała, że mamy prawie pełne rozwarcie.

Ola pochwaliła mnie: ,,Idzie bardzo dobrze. Rodzisz jak nie-medyk". To fakt. Na medykach ciąży jakieś fatum. Jeśli zdarza się jakaś spora komplikacja w porodzie, to na 99% jest to osoba pracująca w Ochronie Zdrowia".

Wyszłam z wanny na jej polecenie. Synal był jeszcze wysoko nad miednicą, więc na komendę Oli zaczęłam kucać na skurczach, by miał miejsce w miednicy na wpasowanie.

Udało mi się może przekucać 3 skurcze. Ta pozycja sprawiała mi cholerny ból. Zamiast tego starałam się ruszać jak najwięcej miednicą. Powoli do bólu dochodziło uczucie parcia. Najpierw na siku. Poszłam do toalety i nic. W toalecie doszło słynne ,,parcie na kupę". Mąż zawołał Olę.

,,Super! Mamy pełne rozwarcie!". Zdążyła skończyć mnie badać i odeszły mi wody.

ZACZĄŁ SIĘ PRAWDZIWY HARDCORE.